Przygoda z Brazylią

W tym miejscu opiszę moją nieszczęśliwą historię związaną z planami dotyczącymi Brazylii.

W 2000 r. zarabiałem dość dobrze jako kierownik zaopatrzenia w wielkiej firmie włókienniczej „NOVITA” w Zielonej Górze. Oto jak wyglądało moje stanowisko pracy w biurze Działu Zaopatrzenia:

Trochę o mojej ówczesnej pracy napisała zakładowa gazetka w tym artykule:

 

W 2000 r., po 7 miesiącach internetowej znajomości z Brazylijczykiem Lucio z Sao Paulo, oraz po znalezieniu w Sao Paulo niemieckiego pracodawcy (w Sao Paulo Niemcy stanowią największą mniejszość obok Japończyków!!!), poleciałem tam jesienią, na początku października. Byłem zdecydowany pozostać w Brazylii na zawsze i związać się z czarnoskórym partnerem. Nawet skontaktowałem się z polskim konsulatem, aby uzyskać wsparcie w tym działaniach. Na zdjęciu poniżej jestem przed polskim konsulatem w Sao Paulo:

Mój niedoszły mąż Lucio (dziś Sao Paulo w Brazylii udziela ślubów parom jednopłciowym), jest wykształconym człowiekiem, znającym biegle – oprócz ojczystego języka  portugalskiego (w wersji brazylijskiej): hiszpański, angielski i francuski. Na zdjęciu poniżej jestem z Lucio w ZOO w Sao Paulo:

Mój wymarzony czarnoskóry facet znalazł mi zatrudnienie na stanowisku handlowym w brazylijskiej, wielobranżowej firmie handlowej prowadzonej przez Niemca, obsługującej m.in. rynki:  niemiecki, angielski, polski i rosyjski. I właśnie języki z tych obszarów zaoferowałem jako mój wkład w firmę. Miałem więc w Sao Paulo wyśnionego, czarnoskórego faceta i dobrą pracę w firmie zaprzyjaźnionego Niemca. Po prostu raj w tropiku. Na zdjęciu poniżej od lewej stoi Lucio, a środku mój niedoszły pracodawca i ja:

Ale niestety, wredna Matka Natura, wystąpiła przeciwko mnie. Już 3 dni po wylądowaniu w Brazylii, znalazłem się w szpitalu z ciężkimi objawami alergii! Okazało się niestety, że jestem ciężko uczulony na grzyby i pleśnie tropikalne, a ponieważ 20-milionowe Sao Paulo leży w tropikalnej dolinie otoczonej górami, średnia temperatura roczna wynosi tam 25 stopni – więc nie ma mowy od ucieczce przed tymi alergenami!

Muszę wspomnieć, że gdy wysiadłem z samolotu w Sao Paulo, zwróciło moją uwagę to, że powietrze pachniało… świeżymi, roztartymi pieczarkami! Czarny grzyb i pleśń jest tam na każdej ścianie i w każdym zakamarku! Widziałem to w szpitalu, gdzie leżałem jeden dzień. Taki stan rzeczy panował nawet w gabinecie niemieckiego dentysty, u znajomego Lucia. W efekcie wszędzie ściany i podłogi wykładane są kafelkami w całym domu – nie tylko w łazience! Ja natychmiast zareagowałem na to alergią. Tym bardziej, że miałem już w 1987 r. zdiagnozowaną w Polsce alergię na grzyby i pleśnie.

Zwolniono mnie ze szpitala po jednym dniu, bo opanowano moje trudności w oddychaniu (napad podobny do astmy), pokrzywka na skórze zaczęła się cofać pod wpływem dużej dawki leków. Ale w efekcie przez kolejne dni byłem oszołomiony, półprzytomny, senny i zmęczony. Przemiły lekarz, niewtajemniczony w moje plany życiowe, powiedział przy wypisie ze szpitala, żebym z taką alergią na tropikalną florę w przyszłości spędzał urlop w okolicach podbiegunowych lub na samym Biegunie Północnym, bo okolice podzwrotnikowe i okołorównikowe są dla mnie po prostu niebezpieczne.

Przyroda zmusiła mnie do tego, aby zapomnieć o planach pozostania w Brazylii. Do dnia odlotu do Europy, czyli przez kolejne 10 dni, ja i mój niedoszły mąż Lucio (z kolei miłośnik białych grubasów jak ja), płakaliśmy, płakaliśmy i wciąż tylko płakaliśmy.

Po powrocie do Polski zdrowie wróciło do normy, ale byłem przez kolejne 2 lata po prostu nieszczęśliwy. Aż do listopada 2002, gdy poznałem mojego późniejszego męża, Krzyśka, z którym wziąłem ślub w Anglii, w 2007 r.