Nieudana emigracja do rasistowskiej Republiki Południowej Afryki

Na początku 1989 r., mieszkając w Hamburgu, zanim jeszcze latem tego roku odrzucono mój wniosek o azyl w RFN, podjąlem starania o emigrację do Republiki Południowej Afryki.

Wiosną 1989 r. przeprowadziłem w południowoafrykańskiej izbie pielęgniarskiej skuteczną procedurę uznania mojego dyplomu pielęgniarskiego. W poszukiwaniu pracodawcy, napisałem serią listów do szpitali RPA. Oto kilka listów z tego okresu, m.in. z Izby Pielęgniarskiej RPA w sprawie uznania mojego polskiego dyplomu pielęgniarskiego i z odmowami zatrudnienia. Jedna z odmów wyraźnie wskazuje, że jako (prawdopodobnie)  „biały” nie powinienem szukać pracy w szpitalu dla „czarnych”…

W końcu nawiązałem owocny kontakt ze szpitalem w Durban. To miasto jest położone w południowo-wschodniej części RPA, nad Oceanem Indyjskim. Ówczesnym szefem tego szpitala był polski lekarz. Również prawie cały zarząd tego szpitala pochodził z Polski. Był to szpital dla „rasy mieszanej”, do jakiej w RPA zaliczano Polaków. Szpital ten również opiekował się „czarnymi”, ale nie leczył „białych”.

Bo trzeba w tym miejscu wspomnieć, że Polacy w Republice Południowej Afryki nie należeli formalnie do „rasy białej”. Przybysze znad Wisły posiadali tylko status „rasy mieszanej”. Czyli uznawano tam Polaków za ludzkich, „nierasowych kundli”. Ale może szokować to, że już Japończycy należeli w RPA do… „rasy białej”. Takie tam wtedy, w 1989 r. były cuda z tą segregacją rasową…

Jesienią 1989 r., podczas finalizowania moich formalności emigracyjnych w ambasadzie RPA w Hamburgu, w trakcie finalizowania nostryfikacji moich kwalifikacji pielęgniarskich przez izbę pielęgniarską RPA, urzędniczka ambasady  rozmawiająca ze mną zawsze po niemiecku, zauważyła, że w mojej dokumentacji brakuje formalnego poświadczenia znajomości j. angielskiego lub j. afrikaans. Okazało się wtedy, że gdybym emigrował do Kapsztadu (Cape Town), który jest położony na południowo-zachodnim wybrzeżu RPA, gdzie również językiem urzędowym jest niemiecki, nie byłoby problemu. Bo nawet ta urzędniczka ambasady RPA mogła poświadczyć o mojej znajomości języka niemieckiego – choćby tylko z tej racji, że już od kilku tygodni kontaktowała się ze mną osobiście z powodzeniem w tym języku. Ale ponieważ oficjalnie miałem emigrować z Niemiec do Durban położonego w południowo-wschodniej części RPA, gdzie język niemiecki nie był uznawany za język urzędowy, formalnie musiałem więc przedstawić zaświadczenie ze zdanego egzaminu z j. angielskiego.

Wszystko było na dobrej drodze do emigracji: pani skierowała mnie do uznawanego przez jej ambasadę egzaminatora. Poszedłem na umówiony egzamin, ale niestety w 1989 jeszcze za słabo znałem język angielski. Egzaminator powiedział, że jednak nie ma problemu. Chciał wystawić certyfikat zdania egzaminu mimo, że go nie zdałem.

Miało to „kosztować” tylko 1.000 DM extra.

Oczywiście miałem tyle pieniędzy, ale poniosłem się wtedy jakiś idiotycznym honorem i powiedziałem, że sumienie nie pozwala mi na to. Zadeklarowałem, że podejdę do egzaminu później jeszcze raz, gdy się lepiej przygotuję. Na to pan egzaminator się uśmiechnął i powiedział, że „życzy mi powodzenia podczas dalszego pobytu w Niemczech”.

Niestety było to już po 4 czerwca 1989 r. i już jesienią Niemcy zaczęli wyrzucać do Polski osoby proszące o azyl, bo przecież Polska ogłosiła ustami aktorki Szczepkowskiej „upadek komunizmu”. Po „deklaracji Szczepkowskiej” władze RFN  uznały oficjalnie, że Polska była od tej chwili zaliczana do “krajów bezpiecznych”. Tak więc nie zdążyłem douczyć się j. angielskiego i zamiast wyjechać do RPA, musiałem wyjechać w styczniu 1990 do Polski.

Z perspektywy czasu okazuje się jednak, że wyszło mi na dobre to, że nie wyemigrowałem do RPA!

Niestety dowiedziałem się w 1994 r., że w Durban, po upadku rasistowskiego systemu apartheidu w całej RPA, murzyni przejęli całą kontrolę nad wszystkim. Również wywalili na zbity pysk cały biały zarząd z „mojego” szpitala w Durban. Polski personel stał się kategorią ludzi drugiej klasy. Skończyły się awanse, biali pospadali w tabelach zarobków poniżej czarnych (księgowo poobniżano pensje białym, jednocześnie podnosząc pensje czarnym). Personel z dawnej „rasy białej” oraz „rasy mieszanej”, zaczął być dyskryminowany. Ludzie o białej skórze w Durban, w tym polscy „mieszańcy”, popadli tam w fatalną sytuację. I jest tam już tak źle aż do dzisiaj. Więc „biali” ludzie masowo zaczęli uciekać do USA, Australli czy na powrót do Europy! Do tego obecnie, mimo, że RPA oficjalnie zalegalizowała małżeństwa homoseksualne, biali geje nie są tam dobrze traktowani. Więc pewnie i ja bym stamtąd uciekał, ale…

Właśnie, jest pewne „ale”. Jestem osobą czująca szczególny pociąg fizyczny do mężczyzn „rasy czarnej” (stąd też mój pomysł z 2000 r. na ślub z murzynem w Brazylii, o czym piszę w oddzielnym artykule). Niestety współcześnie w Durban choruje na AIDS – lub jest nosicielami wirusa HIV- już ponad 25% przebadanej „czarnej” populacji mieszkańców tego regionu. Uwzględniając taką statystkę, mogę założyć, że najpewniej sam nie uchroniłbym się od takiego zakażenia, gdybym tam do dzisiaj mieszkał. Więc pewnież już też dawno bym umarł na AIDS…

Więc tak sobie myślę, że dzięki temu, że nie dałem łapówki w Hamburgu za certyfikat języka angielskiego potrzebny do sfinalizowania procedury emigracyjnej do RPA – dzisiaj w ogóle żyję. Albo przynajmniej tylko nie musiałem re-emigrować z RPA dalej w świat z powodu prześladowania „białych” w Durban…

W sumie więc wszystko się u mnie zrównoważyło: mieszkam w Anglii, mam brytyjskie obywatelstwo, choć nie dane mi było zostać Niemcem lub Południowoafrykańczykiem… Więc powinienem być zadowolony z efektu końcowego!

Gdyby nie późniejszy rozwód w 2011 r. z byłym mężem Krzyśkiem w Anglii, byłbym faktycznie również szczęśliwy jak wielu moich przyjaciół po ich ślubach gejowskich w swoich krajach: w USA, Brazylii, Wielkiej Brytanii… Tak na prawdę tylko to jedno zapaskudziło moje życie – rozwód…

Bez tego cholernego rozwodu w 2011 r. czułbym się tutaj w Anglii jak w raju. Na serio…

Na zakończenie przytoczę fragment tekstu na temat doświadczeń polskiego lekarza w RPA, opublikowanego na stronie MedExpress:

„Kiedyś dzielnice Murzynów i białych oddzielano. Teraz już nie, dlatego jest większa przestępczość. W Johannesburgu człowiek musi uważać, dokąd wychodzi i kiedy. Ale to i tak wspaniałe miejsce.

Pierwszy stopień w okulistyce Jan Kozłowski zrobił jeszcze w Polsce. W 1981 roku dostał stypendium w USA. Wyjechał i już nie wrócił. Po pracy w Stanach i Anglii osiadł w RPA. Bo to olbrzymi kraj z dużymi możliwościami – ma 50 mln ludności, a praktykujących okulistów jest tam zaledwie 300. W Polsce – ponad 4 tysiące. – Dlatego w RPA okulista robi tylko operacje. Wyłącznie poważne – twierdzi doktor Kozłowski.

Lekarzy innych specjalizacji w RPA także brakuje, dlatego stażyści uczą się swego fachu bardzo intensywnie – po kilku miesiącach asystują już przy cięciach cesarskich, a krótko potem robią je samodzielnie. Pierwsze przez godzinę, potem uwijają się już w 20 minut. – W Polsce przed uzyskaniem I stopnia specjalizacji zrobiłem kilka operacji katarakt. Tutaj lekarze robią ich po kilkaset – mówi Kozłowski. Wrzucani na głęboką wodę świeżo upieczeni medycy uczą się głównie na… „populacji Czarnych”. – Ja także pierwsze błędy robiłem w „czarnych” szpitalach – twierdzi Kozłowski. Oglądałem 50 pacjentów dziennie, by z nich wyselekcjonować tych, którym można jeszcze jakoś pomóc.

Kiepsko wspomina swoją pracę w „czarnym” szpitalu w Durbanie. Na porządku dziennym były międzyplemienne waśnie pacjentów. – Jeśli miałem dyżur nocą w piątek po wypłacie, to podłogi były czerwone od krwi. Pacjenci rzucali się na siebie z maczetami. Bo pochodzili z różnych plemion albo posprzeczali się o politykę. Różnica zdań wystarczała, by jeden drugiemu wydłubywał oczy, odcinał uszy. Szczególnie agresywni byli Zulusi – opisuje Kozłowski. Jego nie tykali – był tam lekarzem. Tylko raz go zaatakowano – pijana i naćpana Zuluska walnęła go pięścią w twarz.

Twierdzi, że gdy uczył się fachu w RPA, to widywał przypadki tak zaawansowane i ciekawe, że nie było ich nawet wówczas w podręcznikach. Rany, urazy, nowotwory. Miał względną samodzielność, popełniał błędy, ale się na nich uczył. Podobnie było z innymi, młodymi lekarzami. Dlatego wówczas medycy z Europy i USA przyjeżdżali do RPA, by pomagać i „hartować się w ogniu”. – Doświadczeni lekarze z RPA są teraz rozchwytywani na świecie, migrują do USA i Kanady – twierdzi Kozłowski.”