Pobyt na emigracji w Niemczech

W kwietniu 1988 roku wyjechałem do Niemiec Zachodnich, już wtedy nazywanych Republiką Federalną Niemiec.

Moja ówczesna podróż zagraniczna była zaplanowana jako ciąg oficjalnych wizyt na zaproszenia organizacji gejowskich: do Austrii w Wiedniu – w HOSI Wien i Oesterreichische AIDS-Hilfe, do Niemiec Zachodnich w Koloni – w  Deutsche AIDS-Hilfe i u sekretarza generalnego International Lesbian and Gay Association, Jean-Clauda Letista, a na końcu w Danii w Kopenhadze – u działacza gejowskiego, z organizacji zwalczającej AIDS.

Tuż przed moim wyjazdem, w Warszawie odbyła się międzynarodowa konferencja organizacji gejowsko-lesbijskich, na którą przyjechali przedstawiciele m.in. z Niemiec Zachodnich, Niemiec Wschodnich, Austrii, Szwajcarii, Węgier i USA.

Po złożeniu w dniu  24 marca 1985 r. w Wydziale Społeczno-Administracyjnym Urzędu Stołecznego Miasta Warszawy wniosku o rejestrację Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego, której byłem prezesem,  oraz w związku z konferencją międzynarodową, na której organizację Warszawski Ruch Homoseksualny nie zwracał się do nikogo w Polsce o pozwolenie, Służba Bezpieczeństwa zaczęła wywierać na mnie naciski. Podczas nieformalnych kontaktów, np. W CZASIE ZACZEPKI NA ULICY, zażądano, aby wycofać wniosek o rejestrację naszej organizacji homoseksualnej i zagrożono, że w przypadku rozpoczęcia „nielegalnej konferencji międzynarodowej”, czyli nielegalnej w świtle ówczesnego prawa PRL, SB „rozbije ją”: „siły porządkowe” wkraczą na salę obrad, aresztują jej uczestników a obcokrajowców deportuje z Polski.

Nie ugiąłem się przed takim szantażem i nie spełniłem tych NIEFORMALNYCH żądań SB. Wniosek o rejestrację WRH nie został wycofany a konferencja się odbyła. Na szczęście – a ku mojej wielkiej uldze, SB nie zaatakowała uczestników konferencji. Jej uczestnicy zauważyli jednak, że jestem pod wpływm wielkiego stresu podczas jej trwania. Wyraził to potem przedstawiciel HOSI Wien, Andrzej Selerowicz w swojej książce, „Leksykon kochających inaczej„, piszący, że konferencja sprawiła wrażenie źle prowadzonej i nie do końca przygotowanej.

Po opuszczeniu Polski odwiedziłem najpierw Wiedeń i Kolonię. Podróż jednak przerwałem w maju 1988 r. w Hamburgu, dokąd dotarły już do mnie pogłoski o oskarżeniach kierowanych pod moim adresem. To spowodowało moją decyzję o przerwaniu podróży do Kopenhagi. Obarczony oskarżeniami finansowymi uznałem, że utraciłem zaufanie członków mojej grupy w Warszawie i nie widziałem dalszej możliwości występowania dłużej jako jej przedstawiciel. Poinformowałem wtedy Sławomira Starostę o swojej decyzji i poprosiłem następnie o azyl polityczny w Niemczech.

Natychmiast po moim wyjeździe do Austrii w kwietniu 1988 r. Włodzimierz Antos , wspierający WRH dziennikarz (późniejszy wydawca miesięcznika „Okay”), oskarżył mnie publicznie o defraudację pieniędzy rzekomo należących do WRH a ofiarowanych przez organizacje m.in z Austrii i Szwajcarii. Antos twierdził, że te pieniądze miały być wywiezione przez mnie do Niemiec w tranzycie przez Austrię. Z tego powodu Antos, z pomocą znajomych celników, zaranżował w dniu 29 kwietnia 1988 r. zatrzymanie mnie na granicy w Zebrzydowicach/Petrovicach, wysadzenie mnie z pociągu „Chopin” jadącego do Wiednia i przeprowadzenie gruntownej rewizji mojego bagażu i rewizji osobistej. Działania te opóźniły mój wyjazd za granicę o cały dzień. Ponieważ było to bezpodstawne pomówienie, rewizja nie wykazała jakiegokolwiek przemytu. Celnicy podczas tej rewizji nie wspomnieli ani słowem, że chodzi o jakieś pieniądze. Więc aż do śmierci Antosa pozostawałem w przekonaniu, że tamta rewizja celników była jedynie motywowana podejrzenim o „nielegalną emigrację”. Dopiero długo po śmierci Antosa, jego ówczseny partner Aleksander, dziś mieszkaniec Danii, poinformował mnie, kto odpowiadał za incydent z kwietnia 1988 r.,  na granicy w Zenrzydowicach.

Jeszcze w 1988 r. wszystkie organizacje z Austrii i Szwajcarii, które według Antosa finansowały działalność WRH, sporządziły w związku z tym oświadczenia i je opublikowały:

Oświadczono w nich (powyżej pismo z Austrii), że nigdy nie otrzymywałem żadnych pieniędzy z Zachodu na działalność WRH z ich funduszów. Szwajcarzy napisali nawet, że ich budżet roczny nie wynosi tyle, ile Antos opowiadał, że dostałem ze Szwajcarii!

Z kolei  inny współpracownik WRH oskarżył mnie – słusznie zresztą to przeczuwając, o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Bogdan Bełczewski powiedział to byłemu dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”, Mirosławowi Soliwodzie a ten informacje to postanowił skierować do opublikowania w swojej książce, poświęconej WRH i życiu gejów w Warszawie lat 80-tych XX wieku. Mirosław Soliwoda poinformował mnie o tym fakcie a ja złożyłem mu osobiście odpowiednie wyjaśnienia. W tym celu odwiedziłem go w Szkocji, gdzie obecnie mieszka.

W każdym razie jest dziwne, że choć wiedza B. Bełczewskiego było prawdziwa, to informacja o mojej dobrowolnej współpracy z SB w PRL nie wypłynęła z IPN podczas opracowywania wniosku w IPN o ściganie inicjatorów „Akcji „Hiacynt” i odmowy tegoż IPN realizacji tego wniosku. Nawet w swojej odmowie IPN – wydanej na początku 2008 r., jest wyraźne stwierdzenie, że nie byłem subjektem współpracy ani objektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa.

To jednak akurat nie jest prawdą, ponieważ byłem zatrzymywany w 1977  przez SB, miałem wtedy rewizję w domu w związku z kontaktami z członkami KOR. Przecież również jako kleryk w zakonie w 1982 byłem zmuszany przez SB do współpracy przy okazji jego wyjazdu na studia do Niemiec. Wtedy w wyniku mojej odmowy współpracy nie otrzymałem paszportu na wyjazd na te studia. Później latem 1985 zostałęm tajnyk współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa jeszcze przed Akcją „Hiacynt”. Byłem też – juz nie jako kapuś SB zaczepiany przez SB po złożeniu wniosku o rejestrację WRH w marcu 1988 i w związku z organizacją międzynarodowej konferencji w kwietniu 1988 w Warszawie. Nie wiem, jak było mozliwe, że do 2008 w IPN nie znaleziono jeszcze aż czterech różnych pakietów dokumnetów na mój temat.

Podczas emigracji w Niemczech, mieszkałem w Hamburgu. Jedynie od czerwca do końca sierpnia 1988 przebywałem w obozie przejściowym dla uchodźców, gdzie umieszczono mnie w związku ze złożonym wnioskiem o azyl. W obozie zorganizowanym przez Bundesamt für Anerkennung Ausländischen Flüchtlinge w Zirndorfie, pod Norymbergą na Bawarii,  odbywały się przesłuchania wnioskodawców ayzlowych i rozpoznawano ich wnioski o azyl. Po wstępnych procedurach, na ostateczną decyzję władz emigracyjnych RFN, pozwolono mi oczekiwać u moich niemieckich przyjaciół na północy Niemiec. Oficjalnie jednak byłem zakwaterowany w ośrodku dla azylantów, gdzie miałem swój pokój.

Od września 1988 do stycznia 1990 pracowałem nielegalnie  głównie jako pielęgniarz geriatryczny w prywatnych domach. Krótko pracowałem w hamburskim porcie przeładunkowym, w jego strefie wolnocłowej. Po oficjalnym ogłoszeniu w telewizji przez aktorkę Joannę Szczepkowską upadku Polski socjalistycznej w dniu moich 29-urodzin,  4 czerwcu 1989 r., władze Niemiec wstrzymały dalsze rozpatrywanie polskich wniosków azylowych. Również mi oświadczono, że „od natychmiast” Polska jest krajem demokratycznym i osoby, którym jeszcze nie przyznano prawa stałego pobytu w Niemczech, zaczęły być odsyłane do Polski.

W tym czasie, od połowy 1989 r. zacząłem ubiegać się o emigrację do Republiki Południowej Afryki, ponieważ mimo wszystko nie chciałem wracać do Polski. Nawiązałem w RPA bliskie kontakty ze szpitalem w Durban na wschodnim wybrzeżu RPA, nad Oceanem Indyjskim. Cały zarząd tamtego szpitala i większość lekarzy pochodziła z Polski. Więcej o tym piszę w oddzielnym artykule.

Do emigracji do RPA po 1989 r. już jednak nie doszło, mimo że uznano moje polskie kwalifikacje zawodowe pielęgniarza w południowoafrykańskiej Izbie Pielęgniarskiej w Pretori (South African Nursing Council). Oficjalne uznanie Polski przez RFN za kraj demokratyczny  zmusiło mnie do powrotu do Polski w styczniu 1990 r.